Forum Forum dla pracujących na morzu ich rodzin i przyjaciół ludzi morza Strona Główna

Forum Forum dla pracujących na morzu ich rodzin i przyjaciół ludzi morza Strona Główna -> ZDARZENIA NA MORZU I NIE TYLKO ... -> MARTINA

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu  
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
bubu




Dołączył: 04 Paź 2007
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: zamieszkuję na Wyspie :-)


PostWysłany: Czw 4:51, 08 Lis 2007    Temat postu: MARTINA

Losy rozbitków
Tylko oni dwaj, marynarz i kucharz uratowali się z katastrofy niewielkiego duńskiego chemikaliowca "Martina". Ich pięciu kolegów poszło na dno wraz ze staranowanym statkiem.


Do morskiej tragedii doszło dwa i pół roku temu a rozbitków do dziś męczą koszmary.
Kiedyś kochali morze, teraz myślą o nim z lękiem, czasem z nadzieją, że koszmar wspomnień i lęków się skończy. Na razie jest ono dla nich tylko rozszalałym żywiołem niosącym śmierć.


"Martina" staranowana


Tamtego dnia, 28 marca 2000 roku, płynęli z norweskich fiordów do Kopenhagi z ładunkiem kwasu solnego. Znajdowali się niedaleko szwedzkich wybrzeży. Pogoda była paskudna. Wiał silny wiatr, zacinał śnieg, widoczność była niemalże zerowa. Dochodziła dziesiąta rano, gdy nagle rozległ się niesamowity huk i zgrzyt stali. Statkiem zatrzęsło. W prawą burtę "Martiny" uderzył dużo większy niemiecki kontenerowiec "Werder Bremen". Uderzenie było tak silne, a uszkodzenie tak wielkie, że chemikaliowiec zaczął błyskawicznie tonąć.
Jan Osuch przygotowywał w kuchni obiad. Siła uderzenia wyrwała z zamocowań lodówkę i kuchenkę. Spadły wszystkie szafki. Przez bulaj wlewała się woda. Jakoś wygrzebał się spod potrzaskanych sprzętów i ruszył do mesy, gdzie zobaczył oszołomionego mechanika Janka Liedigka, który przyszedł na kawę. Nawołując kolegów wybiegli na korytarz. A tam potężna fala wywaliła drzwi od strony burty. Woda wypełniła całe pomieszczenie. Mechanik zniknął mu z oczu. Wołał, ale nikogo nie było. Nadludzkim wysiłkiem wydostał się na pokład szalupowy. Tam wpadł na marynarza Jurka Misztelę.
- Usiłowałem założyć kombinezon ratowniczy, ale zrezygnowałem, bo nie jest to łatwe, a wodę już miałem po kolana - opowiada Misztela. - Statek leżał na lewej burcie. Nie było na co czekać, skoczyłem w lodowatą kipiel. Gdy się wynurzyłem statku już nie było. Wystawał tylko kawałek dziobu. Dłużej opowiadam, niż to wszystko trwało. W wodzie, niedaleko, unosiła się skrzynka z pasami ratunkowymi. Dopłynąłem do niej i po dwa pasy wsadziłem pod pachy. Pomagały utrzymać się na wodzie.

Morskie łajdactwo


Usłyszał Jurka Osucha wzywającego pomocy. Odkrzyknął, że za nim jest koło ratunkowe. Uratowało koledze życie. Nikogo więcej z załogi statku nie było. Ale widzieli znajdujący się bardzo blisko niemiecki kontenerowiec "Werder Bremen". Ten widok dawał nadzieję na szybki ratunek. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.
- Z tego statku nie spuszczono żadnej łodzi, szalupy ani nawet nie zrzucono koła ratunkowego - Osuchowi drży głos. - Dziesięć lat pływałem na różnych statkach, ale z takim łajdactwem na morzu nigdy się nie spotkałem. Ten kontenerowiec był tak blisko, że widziałem dwóch mężczyzn stojących na rufie. Mogę nawet zrobić portret pamięciowy. A my z Jurkiem wrzeszczeliśmy jak opętani po polsku i angielsku. Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego nam nie pomogli. A może czekali, aż utonie dwóch świadków katastrofy?
Upływały cenne minuty. W wodzie o temperaturze około pięciu stopni trwały całą wieczność. Rozbitkowie tracili siły. Nie czuli rąk ani nóg. Myśleli o bliskich i zbliżającej się śmierci. Stracili nadzieję na ratunek.
Nadszedł w ostatniej chwili. Z wody wyciągnęła ich załoga szwedzkiego statku ratowniczego HMS "Osthammar". Zdjęcia z akcji ratowniczej zamieściła szwedzka prasa. Zaprzeczały oświadczeniom niemieckiego armatora, że to łódź z jego statku odnalazła rozbitków i przekazała Szwedom.
- Aż mnie dławi z wściekłości na samo wspomnienie tych bredni - denerwuje się Osuch.
Rozbitkowie w lodowatej kipieli byli dwadzieścia minut. Temperatura ich ciał nie przekraczała 28 stopni. Jeden z ratowników powiedział, że gdyby przybyli parę minut później, to z wody wyciągnęliby już tylko zwłoki.
Po kilku dniach spędzonych w szwedzkim szpitalu marynarz i kucharz wrócili do domów.

Koszmar wraca


Pojawia się w nocnych snach, ściąga bezsenność. Natarczywością myśli nęka w ciągu dnia. Upływ czasu wcale nie chce zatrzeć tamtych przeżyć. Lekarstwa i seanse psychoterapeutyczne też ulgi nie przynoszą. "To mogliśmy być my" - od takiej myśli trudno uciec.
- Po powrocie mąż przez tydzień opowiadał w kółko wszystko to co się wydarzyło - wspomina Lilla żona Miszteli. -Mówił tak jakby chciał wszystko z siebie wyrzucić. Ale okazało się, że nie jest to skuteczna terapia.
Lepszą okazał się bar "U Rybaka", który Misztelowie otworzyli roki temu. Niestety, trzeba było z niego zrezygnować, bo koszty przerastały wpływy. Teraz prowadzą rożen i mają nadzieją, że da utrzymanie.
Ani Jan, ani Jerzy nie mają rent. Po ponad roku wywalczyli odszkodowanie za wypadek, ale musieli podpisać oświadczenie, że nigdy nie podejmą pracy na żadnym statku. Taki warunek postawiła firma ubezpieczeniowa.

Chora psychika


Dziś wiedzą, że zrobili błąd, ponieważ odszkodowanie im się należało beż żadnych wymuszonych oświadczeń. Ale wtedy znikąd nie mieli pomocy.
- Dochodzę do wniosku, że rozbitek to strasznie kłopotliwy przypadek dla wszystkich - zauważa z goryczą Misztela. - A już szczególnie taki, który ma ręce, nogi, żadnych ran, ale psychika mu szwankuje. Co z takim zrobić?
W parę miesięcy po katastrofie przedstawiciel ubezpieczyciela wykrzyczał Osuchowi, że udaje, kombinuje i powinien się brać za robotę. Obaj rozbitkowie zostali skierowani na badania. Specjalna komisja psychiatryczna potwierdziła ich skomplikowany stan psychiczny.
Ubiegając się o odszkodowanie szukali pomocy u polskich prawników. Ci nie robili nadziei i od razu żądali pokrycia kosztów. Nie znaleźli też pomocy w ITF. Ktoś im polecił prawnika z Norwegii, Polaka z norweskim obywatelstwem. Podjął się prowadzenia sprawy a wynagrodzenie wziął po załatwieniu odszkodowania. Ubolewają, że w Polsce nie ma instytucji, które starałyby się kompleksowo pomóc rozbitkom. - Zostawiono nas samych sobie - mówią z żalem.

Morze zamknięte


Jerzy Misztela od dziecka marzył o pływaniu. Chciał być marynarzem i ponad dwadzieścia lat nim był. Prawdziwą szkołę otrzymał na trawlerach Odry. Potem pływał na różnych statkach. "Martina" była wyjątkowa ze względu na załogę i częste pobyty w Gdańsku. Na statku panowała rodzinna atmosfera. Pływali razem od pół roku, a niektórzy nawet dziewięć miesięcy. Zanosiło się na długie lata pracy, bo duński armator bardzo cenił Polaków.
-Teraz morze jest dla mnie zamknięte a na lądzie ciągle nie potrafię znaleźć sobie miejsca - martwi się Misztela. -Chwytam się tej gastronomii, bo przecież z czegoś muszę utrzymać rodzinę a mam czterech synów.

Jan Osuch prowadzi dom.
- Kto przyjmie do pracy czterdziestosześcioletniego faceta? - pyta. - Kiedyś pracowałem po kilkanaście godzin dziennie. Teraz odwożę do szkoły córeczkę, żonę do pracy, wyprowadzam psa i gotuję obiad. Nadal jestem kucharzem, ale domowym.

gs24.pl Krystyna Pohl, 30 października 2002 r.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez bubu dnia Śro 17:24, 27 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum dla pracujących na morzu ich rodzin i przyjaciół ludzi morza Strona Główna -> ZDARZENIA NA MORZU I NIE TYLKO ... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin