Forum Forum dla pracujących na morzu ich rodzin i przyjaciół ludzi morza Strona Główna

Forum Forum dla pracujących na morzu ich rodzin i przyjaciół ludzi morza Strona Główna -> ZDARZENIA NA MORZU I NIE TYLKO ... -> m/v RAUTZ

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu  
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Admin
Administrator



Dołączył: 30 Sty 2006
Posty: 94
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 97 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WOLIN


PostWysłany: Pon 1:21, 19 Lis 2007    Temat postu: m/v RAUTZ

Wierzymy, że on żyje
Mimo że zaprzestano poszukiwań trzech polskich rozbitków, ich rodziny nadal nie tracą nadziei ...
Rodziny zaginionych na morzu w pobliżu Cieśniny Gibraltarskiej marynarzy o tragedii dowiedziały się w środę.
Od tego czasu myślały tylko o ...
- Wciąż czekamy i wierzymy, że żyje - mówił nam wczoraj Zbigniew Tubielewicz, ojciec 24-letniego Sebastiana, najmłodszego członka załogi statku "Rautz". Pan Zbigniew, doświadczony marynarz, nie wiedział jeszcze, że przerwano poszukiwania. Sebastian wybrał życie na morzu właśnie z powodu ojca. Pływał od czterech lat. Tubielewicz z synem rozmawiał tydzień temu przez telefon. - Sebastian tak się cieszył, że wraca do kraju. A dziś rano zadzwonili i kazali przygotowywać formalności do pogrzebu. Mimo to wierzymy, że wróci - mówi pan Zbigniew.
Nadzieja
- Właściwie nie mamy żadnych konkretnych informacji. Wszystko co wiemy, to tylko to, że ich szukają - mówiła żona starszego marynarza Tadeusza Rudzieckiego, który także zaginął.
- Dokładnie tyle, ile podają w telewizji i w gazetach.
To był kochany wspaniały człowiek. Był? Jest, przecież wierzymy, że żyje - Henryka Rudziecka milknie. Ona także nic jeszcze nie wie o przerwaniu poszukiwań.Żona marynarza mówi o tym, że już była umówiona z mężem w Szczecinie, gdzie miał przypłynąć "Rautz". Mieli się spotkać 17 lub 18 lipca. Nie przeżywała nigdy wcześniej takich sytuacji.- Mąż ma już 57 lat. Na morzu pracuje ponad 30 lat. On bez tej pracy żyć nie może - mówi pani Henryka.
Państwo Rudzieccy mają dwóch synów. Jeden miał właśnie bronić pracę magisterską. Drugi jest dorosły i żonaty. Rudzieccy mają dwójkę wnuków.- Bardzo mi pomagają - mówi pani Rudziecka. - Syn i synowa wzięli nawet urlopy. O każdej porze dnia i nocy mogę liczyć na ich pomoc.
Miłość
Gdy pytamy o męża, Henryka Rudziecka odpowiada bez wahania: - Wspaniały człowiek. Bardzo nas wszystkich kocha: dzieci, wnuki, mnie. Bez morza nie mógłby żyć. Doskonały fachowiec, wszyscy tak o nim mówią. Przyjaciół mamy co niemiara, bo Tadeusz to dusza człowiek. Każdego potrafi do siebie przekonać - kończy pani Henryka.W domu państwa Rudzieckich najczęściej powtarzanym słowem jest: nadzieja.
Do wczoraj.
W piątek w radio podają straszną dla wszystkich wiadomość: Do baz odwołano biorące udział w poszukiwaniach dwa portugalskie samoloty i portugalski okręt wojenny. Krążącym w okolicach zatonięcia statku okrętom handlowym zalecono, by kontynuowały swoje planowe rejsy. To koniec. Gehenna rozbitków ze statku "Rautz" zaczęła się w nocy z niedzieli na poniedziałek. Statek zatonął na wodach w pobliżu Gibraltaru. Poszedł na dno zaledwie w trzy minuty. Nie było czasu na nadanie sygnału SOS, na spuszczenie wszystkich tratw ratunkowych. Przez 46 godzin sześciu ocalonych z "Rautza" dryfowało na wzburzonych falach. Nadawali co prawda sygnały SOS z tratwy, ale nikt na nie nie reagował. Zauważył ich najprawdopodobniej jeden z samolotów lecących do Ameryki Południowej. We wtorek o wpół do dziewiątej wieczorem nisko nad tratwą przeleciała awionetka, a o 23.00 do tratwy podpłynął portugalski statek rybacki.
Uratowani
Z 10 osób, które znajdowały się na pokładzie "Rautza", uratowano sześć - pięcioro Polaków i obywatela Rosji. Zginęła trójka Polaków i Chorwat. Uratowani Polacy jutro mają dotrzeć do kraju.Jednym z nich jest Czesław Bolecki z Elbląga. Kilkanaście godzin po tym, jak trafił do Portugalii, zadzwonił do swojego syna Tomasza. Zdążył powiedzieć swojemu synowi, że czuje się dobrze i nic mu nie dolega. Wszyscy uratowani czekają teraz na przetransportowanie do Polski.Czesław Bolecki to doświadczony marynarz. Pływał już ponad 20 lat. Jeszcze nigdy nie przydarzyła mu się na morzu taka przygoda.- Ojciec zawsze wracał z morza cały i zdrowy. Po raz pierwszy przeżyliśmy coś takiego. A teraz siedzimy w domu i tylko czekamy na telefon, kiedy tata przyjedzie - mówi już spokojny pan Tomasz.

1998-07-18 Super Express ANITA CZUPRYN, MACIEJ STEMPURSKI

...........................................

Musieli nas widzieć! Czy marynarze utonęli, bo nieznany statek nie udzielił im pomocy?

Siedząc na tratwie, mieliśmy przed sobą oświetlony obcy statek. Musieli nas widzieć na swoim radarze, musieli widzieć wystrzelone przez nas race. Odpłynęli. Nie chcieli nas uratować.
Dlaczego? - pyta Tadeusz Bogdan, kapitan "Rautza", statku, w którego katastrofie zginęło 3 polskich marynarzy. Uratowani rozbitkowie ze statku "Rautz", który 9 dni temu zatonął 120 mil od wybrzeży Portugalii, w poniedziałek wrócili do kraju.
"Rautz" płynął do Safii, marokańskiego portu, żeby załadować koncentrat cynku. Ale potem kapitan otrzymał informację, że wezmą rudę miedzi.- Ostatnia partia tego ładunku okazała się trefna - opowiada kapitan Żeglugi Wielkiej Tadeusz Bogdan.
- Ale to okazało się dopiero 18 godzin później, gdy byliśmy już na morzu.
Przy załadunku przeprowadzaliśmy testy na wilgotność towaru. Wszystko było jak trzeba. Czuwali całą noc12 lipca o godzinie 20.05, gdy byli 120 mil od wybrzeży Portugalii, nastąpił przechył na lewą burtę. Nie był duży, tylko pięć stopni, ale załoga wiedziała, że to zły znak. Tej nocy nikt już nie miał zamiaru kłaść się spać. Co chwila sprawdzali stan ładunku.
- Niebezpieczeństwo groziło, ale było ono bardzo odległe.
Próbowaliśmy zniwelować ten przechył przez równoległe rozłożenie upłynnionej rudy w ładowni. Zmniejszyłem też prędkość statku.
I wszystko stało się tak nagle... - kapitan milknie.
Brak słów na wyrażenie tragedii.Feralna "13"Była godzina 1.00, początek 13 lipca. - Feralny 13 lipca - dodaje kapitan.
Tadeusz Bogdan zdążył jeszcze zobaczyć na radarze, że w odległości 6 mil od nich (około 10 kilometrów) płynie statek. Zapalił więc dwa czerwone światła, oznaczające, że "Rautz" nie odpowiada za swoje ruchy. I w tym momencie nastąpił silny przechył na lewo.
- Usłyszałem tąpnięcie, jakby czkawkę - relacjonuje kapitan Bogdan.
- Ten dźwięk słyszę do dziś. Statek leci na lewą burtę jak oszalały. To, co było ścianą mostku stało się nagle podłogą. Zdążyłem jeszcze chwycić trzeciego oficera, Rosjanina, za rękę, bo byłoby po nim. Reszta załogi siedziała w kajutach.
Krzyczałem: "Wychodzić, wychodzić!".Na pokład statku nie zdążyli wyjść kucharz Ryszard Ptaszek i starszy marynarz Tadeusz Rudziecki.
Najbardziej sprawny i najmłodszy z marynarzy, 24-letni Sebastian Tubielewicz wyskoczył ubrany jak komandos, w kombinezon ratunkowy. Zdążyli też starszy mechanik Mariusz Sikora i jego żona Anna.
Kapitan ostatkiem sił trzymał linkę asekuracyjną od tratwy. Wszyscy z ogromną siłą zostali wessani pod wodę. Tubielewicz i drugi marynarz, Słowak, już nie wypłynęli.
Statek nie pomógł
- My dostaliśmy się na tratwę - mówi dalej kapitan.
- Dygotaliśmy z zimna i przerażenia. Przed sobą widzieliśmy pięknie oświetlony statek. Wystrzeliliśmy race. Nie sposób ich nie zauważyć. Statek jakby zatrzymał się. Potem odpłynął. To było niepojęte. I straszne. Nie ma szans na sprawdzenie, jaki to był statek.
A żaden kapitan nie przyzna się, że nie pomógł rozbitkom.Dopiero następnego dnia o godzinie 15.00 rozpoczęto poszukiwania marynarzy z "Rautza". Stało się to dzięki austriackiemu ambasadorowi, który bez przerwy wywierał presję na służby ratownicze Portugalii, aby zaczęły ich szukać.
Po 46 godzinach dryfowania na morzu, czwórkę polskich marynarzy, żonę jednego z nich i Rosjanina przyjął na pokład portugalski kuter rybacki.

Tuż po uratowaniu członków polskiej załogi zatopionego statku "Rautz", jej kapitan, Tadeusz Bogdan, powiedział mi, że dryfując na tratwie zobaczył przepływający statek. Natychmiast rzucił dwie race świetlne. Statek zatrzymał się w pobliżu tratwy, ale po kilku chwilach popłynął dalej. Kapitan nie wiedział, czy Polacy zostali pozostawieni na pastwę morza, czy też ich nie zauważono. Powiedział też, że w momencie zatrzymania się statku chcieli rzucić trzecią racę. Jednak z przerażeniem stwierdzili, że jej nie mają - powiedział "Super Expresowi" Dariusz Dudziak z ambasady polskiej w Lizbonie, w Portugalii.


- Jeśli kapitan jakiegokolwiek statku zauważy, że coś złego dzieje się na morzu, musi ruszyć na ratunek - powiedział nam Janusz Kamiński, inspektor operacyjny Morskiego Ratowniczego Centrum Koordynacyjnego w Gdyni.
- Nie ma znaczenia, czy odebrał sygnał radiowy, radarowy, czy zobaczył racę świetlną.
- Mówią o tym konwencje międzynarodowe o bezpieczeństwie na morzu i kodeksy morskie wszystkich krajów - dodał Kamiński. Kapitanowi, który nie podejmie tych działań, grożą surowe konsekwencje. Nawet odebranie prawa wykonywania zawodu.

Super Express z dnia 1998-07-22 Autor: ANITA CZUPRYN, TOJ, MACIEJ STEMPURSKI


Post został pochwalony 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum dla pracujących na morzu ich rodzin i przyjaciół ludzi morza Strona Główna -> ZDARZENIA NA MORZU I NIE TYLKO ... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin